2014-08-31

WARSZTAT - The Army Painter 'WARPAINTS' - Zombie Core Paint Set & Toxic/Prison Paint Set


Zapraszam do zapoznania się z sierpniową nowością od Army Painter'a - dwoma zestawami tematycznymi dedykowanymi grze planszowo-figurkowej 'Zombiecide'.

THE ARMY PAINTER 'WARPAINTS' - ZOMBIE CORE PAINT SET & TOXIC/PRISON PAINT SET

W dobie coraz popularniejszych zestawów tematycznych oferowanych przez innych producentów (Vallejo, Andrea) trudno się dziwić, że i AP postanowiło jakieś zestawy tematyczne wypuścić. Ciekawostką jest to, że zestawy dedykowane są grze planszowej, która wykorzystuje dużą ilość figurek. To dobre posunięcie, gdyż gracze dostają gotowy produkt dedykowany grze (nawiasem mówiąc bardzo drogiej), a z drugiej strony dzięki wprowadzeniu nowych kolorów spoza standardowej palety 'Warpaints', użytkownicy produktów AP mają możliwość jej poszerzenia. I za to warto AP pochwalić, gdyż z jednej strony celuje w konkretną, niezagospodarowaną grupę graczy 'Zombicide', a z drugiej strony puszcza oko do swoich dotychczasowych klientów, bo nie są to "repaki".


Zestawy zapakowane są w bardzo ładne, kolorowe pudełka w komiksowej stylistyce planszówki o modnej ostatnio tematyce (warto podkreślić, że serial 'The Walking Dead' powstał na bazie czarno-białego komiksu, choć momentami dość zasadniczo od niego odbiega - np. główny bohater traci rękę, odciętą przez więziącego go "gubernatora"). Na odwrocie znajdują się wzorniki kolorów wchodzących w skład zestawów wraz z nazwami oczywiście w klimacie gry oraz zdjęcia pomalowanych zombiaków, z podpowiedziami gdzie dany kolor został użyty.


W środku znajdujemy standardowe buteleczki z farbami oraz shader'ami (czerwone zakrętki). W core secie znajdziemy dodatkowo gratisowy pędzelek 'Highlighting' z podstawowej serii 'Hobby' wartości ~7zł (miło). Na etykietach znajduje się napis 'Made in France'.


Zwłaszcza dla użytkowników farb AP - a wiem, że są tacy ;) - pokusiłem się o przygotowanie próbnika kolorów. Nie jest to może jakiś super przemyślany szablon, ale z drugiej strony do celów informacyjnych wystarczy. Produkty na kartkę dozowane są prosto z butelek, gdyż nie chodziło mi o ocenę krycia, lecz o oddanie koloru. Po zeskanowaniu kartę skalibrowałem na monitorze PVA, więc wydaje mi się, że kolory są dość dobrze oddane, ale oczywiście wiadomo, że różne monitory mogą różnie je oddawać, poza tym przy ładowaniu na bloggera dokonywana jest obróbka plików (biały przestaje być biały) i kompresja. Niestety nie miałem czasu na zrobienie porównania z kolorami z palety podstawowej AP, ale na moje oko większość kolorów, to kolory nowe (poza czarnym). Nie miałem też czasu sprawdzić shaderów.


Na wyróżnienie zasługuje 'Glistering Blood' - produkt "krwioimitujący". Jest to coś w rodzaju zawiesiny czerwonych drobin w bezbarwnym akrylu, wysychająca na błyszcząco. Jest bardzo mokra - pofałdowała kartkę w miejscu aplikacji i spłynęła z czarnego tonera drukarki laserowej. Daje fajny efekt i z racji tego, że osnowa akrylowa nie jest kryjąca, można ją fajnie rozprowadzać pędzlem, co daje ciekawy efekt - nawet w rękach początkującego malarza rezultat powinien być niezły.

Zestawy kupiłem w krakowskim Bardzie, chociaż tak naprawdę zakupu dokonałem w ich sklepie planszówkowym - planszowki.pl, gdzie z racji dedykowania grze planszowej, się znalazły. Cena w przedsprzedaży była tam najniższa - za oba zapłaciłem 113,80 i odebrałem je osobiście, co dało 7,12zł/szt. + pędzel gratis, czyli dość tanio (pojedyncza farba AP kosztuje zwykle ok. 9zł). Aktualnie zestawy można kupić na planszowki.pl za 108,8 (sic!) i w bard.pl za 121,70zł, a zbierając punkty w programie lojalnościowym nawet trochę mniej (program naprawdę działa i pozwala odzyskać do 10% wydanych kwot).

POST SCRIPTUM

Nabywcy starej wersji Mega Paint Set'u (z większą ilością pędzli, a mniejszą shaderów) może nie zwrócili uwagi, że w nowszej wersji znalazły się dwa dodatkowe kolory: 'Hydra Turquoise' i 'Chaotic Red'. Można je dokupić w krakowskim Bardzie, tak jak i pozostałe kolory z palety AP.


Zachęcam do oceny posta przy pomocy aktualnie testowanego "gwiazdkowego" systemu ratingowego.

2014-08-19

INNE - Wczuwanie się - Kontekst historyczny na przykładzie OiM i "Potopu"

ASPEKTY BITEWNIAKOWEGO HOBBY

Bitewniakowe hobby zawsze dzieliłem na pięć, ściśle związanych z daną grą, kategorii: zbieranie, malowanie, dłubanie, granie i wczuwanie (się). Być mistrzem we wszystkich, to byłoby coś, jednak to raczej duża rzadkość. Ja akurat jestem dobrym zbieraczem, granie nie zawsze robi mi dobrze, z prawdziwym malowaniem cały czas nie mogę ruszyć, za to lubię sobie podłubać i powczuwać się. Z jednej strony nie jest dobrze być sędzią we własnej sprawie, ale każdy chyba wie najlepiej, jak w jego przypadku taki "rachunek sumienia" wygląda bez samodecepcji*.

Jeśli chodzi o zbieranie, to sprawa jest prosta: wyłóż kasę, kup, postaw na półkę/wrzuć do pudełka/schowaj przed żoną i już masz. Z malowaniem też jest dość prosto: kup farbki, znajdź czas na pomalowanie tak jak potrafisz i gotowe. Dłubanie - piękna sprawa - konwersje, makiety, etc. (temat rzeka, mój ulubiony). Z graniem jest trochę gorzej: zrób rozpiskę, znajdź czas, znajdź miejsce, znajdź przeciwnika i graj (gorzej, bo samemu sobie człowiek nie pogra, a zbierać, malować i dłubać można i w pustelni). Wczuwanie - również nieprosty temat, bo dla jednych jest bardzo ważne (o ile nie najważniejsze), to dla innych może być całkowicie bez znaczenia. Co ważne, wczuwać można się samotnie, lub grupowo (co ma miejsce w wielu zakątkach internetu).

*) Samodecepcja - uwaga, nowe słowo! (nie ma go w Google), od ang. 'self-deception' (Self deception is defined as the act of lying to yourself or of making yourself believe something that isn't really true).

SUBIEKTYWNA KATEGORYZACJA "BITEWNIAKOWCÓW"

Na podstawie powyższego, dość czytelnego podziału bitewniakowego hobby, można zauważyć, że fanem bitewniaków można być w różny sposób*, np.:

zbieram / nie maluję / nie gram / wczuwam się 
(zaangażowany kolekcjoner bez zdolności malarskich)
zbieram / maluję / nie gram / wczuwam się 
(zaangażowany kolekcjoner)
zbieram / nie maluje / gram / nie wczuwam się 
(gracz skupiony tylko na graniu, często powergamer)
zbieram / maluję / gram / nie wczuwam się 
(gracz skupiony na graniu, ale także esteta, czasem powergamer)
zbieram / nie maluję / gram / wczuwam się 
(zapalony gracz bez zdolności malarskich)
zbieram / maluję / gram / wczuwam się 
(zapalony gracz)
nie zbieram / nie maluje / nie gram / wczuwam się 
(dawny gracz, którzy sprzedał swoje armie, ale interesuje się co w trawie piszczy)

Jak widać wariantów jest sporo, aż się prosi zacytować Marksa: „Każdy według swych zdolności, każdemu według jego potrzeb” :). 

*) "Dłubią" z założenia w mniejszym lub większym stopniu wszyscy.

WCZUWANIE (SIĘ)

Ten aspekt bitewniakowego hobby chciałbym poruszyć, gdyż jak widać powyżej, jednym jest on całkowicie niepotrzebny, a inni nie wyobrażają sobie bez niego tego hobby. Oczywiście można by nakreślić linię podziału między bitewniakowcami, grającymi w gry historyczne, a tymi którzy grają w gry osadzone w wymyślonych realiach. Ale czy ci pierwsi się wczuwają, a ci drudzy nie? Nie - ta linia podziału tego nie dotyczy, rozdziela jedynie źródła historyczne, będące materiałami źródłowymi dla tych pierwszych, od fluffu, będącego biblią* dla tych drugich. Czyli generalnie zagadnienie sprowadza się do tego, że albo jako gracze wczuwamy się w realia historyczne lub fluff bitewniaka, albo nie, przy czym to drugie jest oczywiście pewnym pójściem na łatwiznę, choć może wynikać po prostu z braku potrzeby. Jeśli jednak nie chcemy hobby sprowadzić jedynie do beznamiętnego grania, sięgamy do źródeł. I o ile w przypadku wyimaginowanych światów jesteśmy skazani na pewną pulę fluffu przygotowanego przez producenta, bądź jeśli gra funkcjonuje długo na rynku także opracowanego przez fanów (lepszej lub gorszej jakości) 'funfluffu', to w przypadku gier historycznych źródła  historyczne są w zasadzie nieprzebrane.

Osobiście uważam, że w zdecydowanej większości przypadków wybór gry historycznej wiąże się z większym lub mniejszym (ale jednak) zainteresowaniem historią. Oczywiście cześć wyborów opiera się na dostępności graczy w okolicy, dobrej promocji, czy wręcz modzie na coś. To skutkuje być może tym podziałem na wczuwających się i tych jedynie grających, dla których kontekst jest sprawą bardziej lub mniej drugorzędną. Ale sytuacja ta powoduje jedno - w gry historyczne grają ludzie o różnym poziomie wiedzy historycznej oraz różnej percepcji historii. Dlatego tematem ważnym w tym kontekście jest dostęp do materiałów źródłowych o różnym, niekoniecznie naukowym, czy akademickim poziomie.

Podręczniki mimo, że zwykle grube i pięknie wydane, pozostawiają często pewien historyczny niedosyt. Czasem aż się chce wgryźć w szczegóły, a innym razem być może popatrzeć szerzej na zagadnienie, ale z pewnością warto budować swoją świadomość historyczną, bo na tym moim zdaniem polega cały urok tego typu gier.

*) Myślę, że dość trafne porównanie do Bibii, gdyż fluff trzeba traktować jako prawdę objawioną (gorzej gdy dość drastycznie zmienia się w czasie). Nawiasem mówiąc, zawsze podziwiałem fanów WH40K, bo ja tego fluffu po prostu "nie kupuję".

"LEKKIE" MATERIAŁY HISTORYCZNE DO OiM i POTOPU

W "Ogniem i Mieczem" niestety nie gram, ani nawet nie zbieram figurek (choć czuję, że w przyszłości coś z tego będzie), ale śledzę od początku to przedsięwzięcie i mocno kibicuję Wargamerowi. Jestem naprawdę dumny z efektów ich ciężkiej pracy, bo jest to wydawnictwo na poziomie, które wstydu nie przynosi, ale także dlatego, że popularyzuje historię naszego kawałka Europy zarówno w kraju, jak i za granicą.

Niestety czasy jakimi zajmuje się OiM oraz właśnie "rodzący się" na Kickstarterze dodatek pt. "Potop", a także przyszłe dodatki (niepotwierdzone, ale z racji "historyczności" gry dość oczywiste), do łatwych nie należą, jeśli chodzi o warstwę historyczną. Rozważania dotyczące Drugiej Wojny Światowej (kto przeciw komu i dlaczego) to można by rzec: bułka z masłem. Dlatego w kontekście istotnego dla gry historycznej "wczuwania się" chciałbym przedstawić i jednocześnie polecić dwa rodzaje materiałów, które mogę posłużyć za przykład jak lekko można popatrzeć na coś szerzej i jak poznać ciekawe szczegóły.

KSIĄŻKA "KRAKÓW W CZASIE POTOPU 1655-1660"

Z racji zamieszkania w okolicy i pracy w Krakowie, sięgnąłem po tę książkę z czystej ciekawości. Chciałem się coś więcej dowiedzieć o tym jak wyglądał potop szwedzki w moich stronach. Mimo że stara (1976) oraz niewielkiego formatu, zaspokoiła moją ciekawość. Miejscami w sfabularyzowany sposób, opisuje mnóstwo szczegółów zarówno dotyczących obrony Krakowa, jak i samej jego okupacji, a także w pewnym stopniu działania militarne w Małopolsce. Opisuje wiele ciekawostek, jak np. zakaz wyglądania kobiet przez okna, demontaż wszystkich drzwi do kamienic i piwnic, a także krat z okien i złożenie ich na rynku, fałszowanie monet przez Szwedów*, zakaz bicia dzwonów, czy nocowania przejezdnych w mieście i wiele, wiele innych. Mnie osobiście odpowiedział po części** na pytanie, dlaczego Kraków przy Pradze wygląda jak Kopciuszek. Otóż zanim Szwedzi zaczęli oblegać Kraków, przedmieścia zostały spalone, by wróg nie mógł się w nich chować i podchodzić bezpośrednio pod mury, pozostałe murowane domy i kościoły na Stradomiu zostały zburzone przez Szwedów (m. in. przez 200 górników z Wieliczki) po kapitulacji miasta, tak że Kraków wyglądał jak twierdza stojąca w szczerym polu. Fajnie się czyta, dużo lepiej niż podręcznik szkolny :). Polecam, w związku z nowym dodatkiem, fajne wprowadzenie w klimat zmagań ze Szwedami. Do dostania na Allegro za parę złotych oraz pewnie w bibliotekach. Prawa autorskie być może wygasły, to i może jakieś pdfy są w necie.


*) w danych czasach, gdy monety były z kruszcu, fałszowanie polegało na zaniżaniu ich nominalnej wagi.
**) przeniesienie stolicy do Warszawy w oczywisty sposób zahamowało rozwój miasta.

"CYWILIZACJE W OGNIU" - ROZMOWA Z HISTORYKIEM O XVI I XVII WIECZNEJ GEOPOLITYCE EUROPY ŚRODKOWO-WSCHODNIEJ

Drugi przykład do artykuł opublikowany na łamach magazynu "Polska Zbrojna" nr 7/2014
(podobnie jak w/w książka wydawanego przez Ministerstwo Obrony Narodowej), dostępnego za darmo w internecie. Jest to ciekawa rozmowa z prof. dr. hab. Mirosławem Nagielskim - pracownikiem Wydziału Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego traktująca o sytuacji geopolitycznej Rzeczpospolitej w XVI i XVIIw. To myślę dobry przykład szerszego spojrzenia na zagadnienie, w którym można jednak wychwycić kilka ciekawostek. Fajne wprowadzenie w sytuację w okresie, którym OiM aspiruje się "zaopiekować", zwłaszcza, że chyba pojawiają się w nim wszystkie główne frakcje reprezentowane w grze.




PUŁAPKI [dodano 21.08.2014]

Na koniec, chciałbym przywołać przykład książki, którą czytam aktualnie, a która wpadła mi w ręce za 15zł w jakiejś księgarni z tanią książką (generalne lubię czytać i często kupuję na żywo i przez internet). Książka ma ponad 350 stron, twardą okładkę i została wydana przez znane wydawnictwo - Bellonę. Na odwrocie możemy znaleźć krótki jej opis: 

Książka Williama Urbana jest próbą przekrojowego opisu losów najemników - żołnierzy zaciężnych w Europie w latach 1550-1789, czyli w okresie pomiędzy końcem mrocznej ery średniowiecza a Wielką Rewolucją Francuską. Autor opisuje, jak zmieniał się profil charakterologiczny najemników oraz sama służba i wyposażenie żołnierzy na przestrzeni dwóch wieków. Najemnik z 1550 roku parał się wojaczką głównie dla pieniędzy. Wiek później typowy najemnik był już zainteresowany przeżyciem przygód, podróżami, poznaniem świata w takim samym stopniu, co wynagrodzeniem. W XVIII wieku większość najemników służyła już w regularnych oddziałach stałych armii. W tym czasie najważniejszymi najemnikami byli profesjonalni oficerowie - inteligencja wśród mas zwykłych żołnierzy. W czasie Wielkiej Rewolucji Francuskiej coraz większe znaczenie zaczęły mieć uczucia wspólnoty narodowościowej i armia poborowa.


Cóż, mimo że bardziej interesuje mnie pierwsza połowa okresu, którego dotyczy opracowanie, niż druga, to po tym wstępie oraz pobieżnym przeglądnięciu zawartości, a nawet przeczytaniu kilku krótkich fragmentów, jakaś ciekawość się pojawiła i postanowiłem książkę kupić i przeczytać. Oczywiście nie jestem historykiem, nie mam ugruntowanej wiedzy historycznej, a tym bardziej akurat z tego okresu, ale generalnie jeśli sięgam po książkę, to w dobrej wierze i bez podejrzliwości. Jeśli coś przeczytam i w związku z tym posiądę jakąś wiedzę, to ta wiedza będzie miała swoje źródło w danej pozycji książkowej. Żeby mieć porównanie, trzeba by przeczytać wiele pozycji, analizować je, porównywać. Poniższa recenzja, pochodząca z serwisu lubimyczytać.pl, autorstwa Antoniussa daje pewien pogląd jakie zagrożenia czyhają na czytelników*, którym wydaje się, że sięgają po naukowe opracowanie historyka legitymującego się pracą w amerykańskim szkolnictwie wyższym, autora wielu książek:

(...) tematyka przez nią poruszana jest fascynująca - burzliwe losy wrogich mocarstw wykuwane przez nieznających spokoju awanturników, co podkreślać miał tytuł angielskiego oryginału ,,Bayonets for hire", co powinno zostać przetłumaczone jako ,,Bagnety do wynajęcia". Dlaczego zatem książka nosi tytuł ,,Nowożytni najemnicy"? Dla zasugerowania czytelnikowi że jest opracowaniem naukowym i profesjonalnym. Tak niestety nie jest. Mimo licznych przypisów i bogatej bibliografii, książce ewidentnie brakuje profesjonalnego podejścia. Nie dosyć że wcale nie przedstawia ona problemu, to jeszcze brak w niej jakiejkolwiek konsekwencji - jest połączeniem informacji przepisanych z podręczników do historii nowożytnej, fragmentów biografii znanych najemników i wielu anegdot. Nic więcej. Atutem książki mogłyby być liczne polskie aspekty. Problem w tym, że pan Urban historii Polski zwyczajnie nie zna, przez co w jego relacji zawarte są liczne błędy dużego i małego kalibru. I tak, autor nie dostrzega różnicy pomiędzy składającymi się głównie z Polaków i Litwinów wojskami zaciężnymi, czyli odpowiednikami współczesnych wojsk zawodowych (ten spory błąd dotyczy również opisu armii innych krajów). Notorycznie myli również składającą się niemal wyłącznie z Polaków i Litwinów jazdę kozacką i tatarską (czyli oddziały narodowe walczące na sposób kozacki i tatarski) z Kozakami i Tatarami, przez co dochodzi do absurdalnego wniosku że Jan III Sobieski prowadził na odsiecz Wiednia armię złożoną z Kozaków. Dalej, autor chaotycznie opisał husarię, którą przedstawił jako lekką jazdę, użyteczną głównie podczas zwiadu i potyczek. I faktycznie taka ona była, tyle że nie pod koniec XVII wieku, a ponad sto lat wcześniej... Odwrotny anachronizm pojawia przy omawianiu ustroju Rzeczypospolitej - sprawnie funkcjonujące państwo polsko-litewskie z czasów Zygmunta Augusta i Stefana Batorego w pełni utożsamia z pogrążoną w anarchii Rzeczpospolitą z XVIII wieku. W książce pojawiają się jeszcze gorsze pomyłki - i tak, autor wspomina o utraceniu przez Polskę Kijowa w 1685. Problem w tym że Turcy wtedy nie zdobyli Kijowa, który, nota bene, nie był już wtedy częścią Rzeczypospolitej tylko carskiej Rosji... Na ponury żart z kolei zakrawa określenie zamiłowanej w sarmatyzmie szlachty mianem purytańskiej... Takie błędy pojawiają nie tylko przy opisywaniu wydarzeń z historii Polski. Autor na przykład przedstawia armię turecką, nawet janczarów, jako oddziały korzystające głównie z włóczni i szabel, mało używające broni palnej. Tajemnicą zatem pozostaje, dlaczego np. krótkie rusznice dużego kalibru nazywane były w Polsce ,,janczarkami"? Pewnie była to forma złośliwego żartu. Nie widzę potrzeby w dalszym znęcaniu się nad tym bardzo ambitnym i pracowitym, choć odrobinę niedouczonym, autorem. Czy książkę tą mogę zatem komuś polecić? Tak, zwłaszcza czytelnikom nieznającym historii - jest to dobry i lekki początek, po którym zainteresowani mogą sięgnąć do ambitniejszych pozycji. Również poszukiwacze ciekawostek i anegdot będą podczas lektury wręcz w siódmym niebie. Natomiast czytelnicy szukający konkretnych informacji i naukowego podejścia mogą, a wręcz powinni sobie tą książkę odpuścić. Szkoda czasu na odsiewanie ogromu plew od tak nielicznego ziarna.

Książkę czyta się w sumie dość lekko i przyjemnie (na razie przebrnąłem przez tematykę walk o Inflanty), ale po przeczytaniu tej recenzji siłą rzeczy człowiek nabiera nieufności do każdego zdania, które czyta. Bądź tu człowieku mądry i czytaj książki :/. 

*) Oczywiście zakładając, że autor recenzji zna się na rzeczy i wie o czym pisze...

Zachęcam do oceny posta przy pomocy aktualnie testowanego "gwiazdkowego" systemu ratingowego.

2014-08-13

WARSZTAT - Pistolet rozpylający do sprajów BAUFIX (Lidl)


Tym razem zapraszam do zapoznania się z recenzją oraz testem pistoletu do rozpylania farb w spraju. Jest to świeży zakup dokonany w Lidlu, za naprawdę niewielkie pieniądze - 12,99zł (z wrażenia aż kupiłem sobie dwa). BAUFIX, to niemiecka marka, pod jaką są sprzedawane są w Lidlu i Kauflandzie różne farby w puszkach (testowałem farbę na rdzę i jest naprawdę niezła), lakiery w spraju, impregnaty do drewna i jak widać akcesoria. Ustrojstwo jest elegancko zapakowane w kartonik, wszystkie zalet zostały opisane na odwrocie w naszym ojczystym języku, dlatego nie będę przepisywał z pudełka - kto ma ochotę przeczyta sobie ze zdjęcia.


Jednak wielkiej filozofii tutaj nie ma. Sprzęt jest w 100% wykonany z plastiku, więc jest bardzo lekki, ale wydaje się całkiem porządny. Łatwo zakłada się go na puszkę z farbą i równie łatwo zdejmuje. Jedyne na co należy zwrócić uwagę, to to że by farba psikała na wprost.


Postanowiłem przetestować sprzęt na dwóch aluminiowych butlach od gaśnic samochodowych, które mam zamiar dołożyć do mojego lodówkowca zwiększając pojemność z 2,4L na 4,4L (butle są litrowe), co lekko poprawi komfort użytkowania (relację z modernizacji oczywiście wrzucę na bloga).


Malowało się całkiem przyjemnie. Oczywiście inaczej trzeba ułożyć rękę, bo przecież trzymamy pistolet, a nie puszkę, ale dość szybko się da do tego przyzwyczaić. Co do działania spustu, to wydaje mi się, że trochę łatwiej dozuje się farbę, o ile oczywiście można mówić w przypadku malowania sprajem o dozowaniu :). Newralgiczny jest pierwsze psiknięcie (widać drgania pistoletu na filmie), ale potem już gdy mamy ten moment wyczuty, to idzie lekko. Pewnie jest to kwestia pokonania pewnego oporu, bo przy dalszym malowaniu nie puszcza się spustu całkiem, tylko zachowuje pewien na niego nacisk, dlatego do kolejnego psiknięcia nie trzeba już wiele siły dokładać. Minus jaki dostrzegam, to ryzyko powstania odcisku na palcu od spustu - czuję to po dwukrotnym pomalowaniu dwóch butli. Warto podkreślić, że malując pistoletem ręka w ogóle się nie brudzi i nie trzeba zakładać rękawiczki.


Pistolet jest bardzo fajny i polecam jego zakup. Pojawił się w Lidlu 7.08, ale jeszcze wczoraj widziałem kilka sztuk na sklepie, więc szanse zdobycia go w Waszych Lidlach jakieś są :).

2014-08-02

FOW - Amerykańscy rekruci [10] + podręczniki


DEVIL'S CHARGE

Uwielbiam podręczniki Battlefrontu, dlatego nie szkoda mi kasy na ich zakup. Tak jak pisałem jakiś czas temu, gdy tylko pojawi się okazja zakupu 'Devil's Charge', to ją wykorzystam. Jest to druga z trzech części serii złożonej z "cienkich" podręczników traktujących o walkach w Ardenach. Teraz, po skompletowaniu całości mam tylko nadzieję, że nie powstanie jej 'gruba' kompilacja, dezaktualizująca całą wydaną w 2012 roku serię. Podręcznik kupiłem z drugiej ręki na kramiku Wargamera, ale jest jak nowy (66,5zł z przesyłką).

Devil's Charge Design Notes



OVERLORD

Drugi zakup to 'Overlord', czyli zeszłoroczna kompilacja kilku "cienkich" podręczników opisujących lądowanie w Normandii i towarzyszące jej walki. To bardzo grube opracowanie poświęcone jest zarówno siłom amerykańskim, jak i angielskim, przy czym tym pierwszym przypada jakieś 40% objętości. Cóż, pozostałe 60% jest dla mnie bezużyteczne, no chyba że jedynie na zasadzie 'Know your enemy'. Siły niemieckie opisuje drugi "gruby" podręcznik z pakietu 'D-Day', zatytułowany 'Atlantik Wall'. Generalnie oba są sprzedawane łącznie za cenę ~300zł i sporo osób kupowało cały pakiet do spółki, dlatego gdy na Allegro trafiły się obie pozycje osobno, zdecydowałem się na zakup 'Overlord'a', zwłaszcza że wynegocjowałem darmową wysyłkę - ostatecznie płacąc 130zł, czyli dość przyzwoicie jak za nówkę.

Overlord: Return to Normandy



NOWE FIGURKI

Nowi rekruci w armii!
  • A-44 - M8 Greyhound armoured car (3 szt.) - Forged in Battle 
  • US431 - GMC 2 1/2-ton truck (2 szt.)


Greyhound'y, to dość ciekawy zakup, gdyż są to pierwsze "niebattlefrontowe" modele, jakie nabyłem do FOW'a. Generalnie M8 jest mało popularny na rynku wtórnym, a i na pierwotnym raczej nie obędzie się bez ściągania go nie wiadomo skąd. W zasadzie zorientowałem się dopiero wtedy gdy rozpakowałem przesyłkę - żywica z której są odlane nie była szara, ale biała. Szybkie sprawdzenie wyjaśniło, że są to modele firmy FORGED IN BATTLE, różniące się od "battlefrontowych" tym, że są odlane w jednym kawałku z podstawką (+ osobno metalowa wieża). W sumie, to nawet fajnie, bo to jakaś odmiana. Poza tym w amerykańskich armiach do FOW'a modele innych producentów to spora rzadkość, w przeciwieństwie do armii niemieckich, gdzie wiele osób posiłkuje się modelami PSC, czy Zvezdy. Niestety tanio nie było - 3 modele kosztowały mnie 80zł (znowu kramik Wargamera).

Ciężarówki jak ciężarówki - teraz mam ich już sześć, cena z licytacji Allegro: 30,50zł (z przesyłką), czyli dość tanio. Niestety nie ma lekko jak u Niemców, do których można kupować Ople Blitz'e za 9÷10zł od Zvezdy*.


*) Liczyłem na sprzęt lend lease od Rusków, ale dochodzę do wniosku, że nie wydają oni go z przyczyn politycznych. Swoją drogą nie każdy zdaje sobie sprawę, że zaraz po wojnie na wielu pomnikach zwycięstwa Armii Czerwonej stały zachodnie czołgi, które po pewnym czasie zostały wymienione na radzieckie, aby nie utrwalać pomocy zachodu (zresztą wcale nie darmowej**) w świadomości społeczeństw za żelazną kurtyną...

**) Statki wracające z Murmańska wcale nie płynęły puste - często balastem były np. piaski złotonośne.